Home / Nasze wyprawy / 2014-2015 W rok dookoła świata

ROCZNA WYPRAWA DOOKOŁA ŚWIATA

RODZINY ŁOPACIŃSKICH Z 2 DZIECI

Przejeżdżając 114 tys. kilometrów dwa i pół raza okrążyliśmy Kulę Ziemską.

Wychodzi na to, że w autobusach, pociągach i na statkach przespaliśmy 33 noce. W autobusach spędziliśmy ponad 600 godzin. Zakładając, że wszystkie te pojazdy (oprócz chińskich kolei, które gnały 270 kilometrów na godzinę) poruszały się średnio 50 kilometrów na godzinę, przejechaliśmy w nich 30 tysięcy kilometrów. Łoooł, to naprawdę dużo.

100 godzin pływania

Większość przejechaliśmy na kołach, ale kilka razy płynęliśmy statkami, w których spędziliśmy ponad 100 godzin. 14 razy lecieliśmy samolotami, korzystając z nich głównie pomiędzy kontynentami. Najkrótszy lot trwał 45 minut i był podniebnym spacerem nad Płaskowyżem Nasca w Peru. W sumie oglądaliśmy Ziemię z góry przez 71 godzin i 45 minut, czyli prawie 3 dni.

60 granic

Wjeżdżając do 38 państw świata i 3 autonomicznych terytoriów (Macao, Hong Kong i Zanzibar) 60 razy przekraczaliśmy granicę. Do niektórych państw wracaliśmy po kilka razy i ledwo starczyło nam miejsca w paszportach.

26 namiotowych nocy

Na Lizce zrobiła wrażenie liczba spędzonych w namiocie nocy. Ta, która jest rodzinną oponentką do wszystkiego, co jest zbyt mało komfortowe 26 razy zasypiała w namiocie na karimacie. Większość z tych “miejscówek” nie było zbyt oficjalnych, jak piasek kubańskiej plaży w Varadero, szczyt wulkanu San Pedro w Gwatemali i lodowiec Perito Moreno w Chile. Inne w górach, dżungli i nad jeziorami były zawsze ciekawym przeżyciem pod hasłem “ciekawe czy tu też nam się uda…”. Na zawsze zapamiętamy dźwięk “śmiejącej się” hieny obok naszego namiotu w tanzańskim parku narodowym “Serengeti” i noc na końcu świata w argentyńskim Ushaia, gdzie przy zerowej temperaturze zimna patagoński wiatr pokazał nam, kto rządzi tysiąc kilometrów od Antarktyki. Tę noc spędziliśmy ze wszystkimi ciuchami założonymi na siebie, bo Luśka zapomniała o swoim plecaku z śpiworami całej rodziny, po chilijskiej stronie Kanału Beagla.

184 domowych wizyt

Najczęściej jednak spaliśmy u rodzin. To jest wielkie osiągnięcie tej wyprawy. Gościliśmy u dziesiątek osób, poznając, jak żyją. Kiedy wstają do pracy, jak spędzają w różnych krajach czas wolny i co jedzą na kolacje. Wiemy, czym się interesują i jak wyglądają mieszkania na różnych kontynentach świata. 184 razy byliśmy gośćmi poznanych ludzi a nie liczymy tu, zaproszeń bez noclegów, czyli na kolacje, obiady i śniadania. Gościliśmy w luksusowych domach z basenami, służbą i kilkoma sypialniami oraz w indiańskich szałasach i drewnianych chatach w Afryce, gdzie piliśmy herbatę w masajskim szałasie.

80 podniosłych nocy

Spotkaliśmy się z 5 Ambasadorami, Ministrem Turystyki Laosu, bangladeskim biskupem, kilkoma burmistrzami miast i prezydentem Wientianu. 18 nocy zapewniły nam polskie placówki dyplomatyczne i Ministerstwa odwiedzanych państw. 80 razy spaliśmy w kościołach, z których najczęściej to byli Salezjanie. Wojtek, uczeń Salezjańskiej Szkoły Podstawowej w Toruniu, wiele razy “załatwiał” nam zaproszenia dla całej rodziny. 4 noce spędziliśmy w najdalej wysuniętej parafii świata w Puerto Williams, gdzie ojciec Juan dzielił z nami malutkie mieszkanie przy kościele.

48 szkolnych prezentacji w 28 państwach świata

Dzieci nie chodziły do polskiej szkoły przez cały rok, ale wizytowały w 48 szkołach w 28 państwach świata. Rekordzistą jest Kolumbia, w której mieliśmy aż 7 wykładów a najliczniejszą frekwencję mieliśmy w Ekwadorze, gdzie mały Wojtek rozśmieszał na auli 500 uczniów. Jedno z najciekawszych spotkań odbyło się w Bangladeszu. Odwiedziliśmy tam muzułmańską szkołę z nauczycielkami i dziewczynkami ubranymi w chusty. Byliśmy też w malutkiej szkole w Lokhikul w Bangladeszu, gdzie jedyny polski misjonarz w tym kraju, brat Paweł Kociołek, uczy dzieci w blaszanej salce bez okien i drzwi przy 38 stopniach gorąca i 95% wilgotności. Powiedzieliśmy im, że marzenia się spełniają, jeśli one tego same zechcą. Spotykaliśmy się z dziećmi najczęściej w szkołach podstawowych, ale mieliśmy wykłady również na uniwersytetach. Byliśmy w szkołach tylko dla dziewcząt i salezjańskich oratoriach dla chłopców. W kilku z nich Wojtek wstawał o 5 rano i przygotowywał śniadanie a wieczorem pomagał przy odrabianiu lekcji. Wszystkie te spotkania opisaliśmy w zakładce: Szkoły świata.

Żywe robaki z kokosowych palm

Minęło 393 dni wyprawy a każdy czymś nas zaskakiwał. Przeżyliśmy wiele gastronomicznych niespodzianek. Mały Wojtek zjadł w Chinach mięso z psa a ja z nim świnkę morską i kotleta z alpaki, lamy oraz grilowane wieprzowe jelita. Wiemy, jak smakuje żywy robak z dżungli i świeżo złowiona małża, zjedzona na surowo. Wiemy też, jak smakuje oryginalne argentyńskie “asado” z wołowiny, wypasanej na największych pastwiskach świata. W Wietnamie zjadłem ruszające się jeszcze serce, zabitej na naszych oczach kobry. Razem z Wojtkiem wypiliśmy owocowy koktajl z piwem i 2 żabami oraz otrzymaną od winnicy “Miguel Torres”, butelkę wina “Mason de Valasco” za 400 złotych. Spróbowaliśmy setki dań, poznając nowe smaki i zapachy a większość tych, które nas najbardziej zaskoczyły, opisaliśmy w blogu “Gastronomiczne ciekawostki świata”.

Zwierzęta świata

Widzieliśmy rodzinę strusi, hien i wielorybów. Nasze dzieci bawiły się z 3 miesięcznym lwem w domu naszych gospodarzy w Cancun. Potem biegały w Andach za lamami, alpakami i mikuniami oraz nurkowały z rekinami, manatami i żółwicami w Meksyku. Jedną z nich nawet uratowaliśmy, gdy po urodzeniu jaj, zaklinowała się na plaży! Widzieliśmy foki, żyrafy, hipopotamy, orły, sępy, zebry, kondory, skunksy, pingwiny i lwy morskie. W Afryce przejeżdżaliśmy obok milionów zwierząt, które rozpoczynały właśnie Wielką Migrację. Podczas 3 dniowego pobytu w największym rezerwacie świata w Tanzanii spotkaliśmy wielką piątkę afrykańskich zwierząt: słonia, lwa, lamparta, nosorożca i bawoła. W dzień moich 44 urodzin w drodze na granicę Botswany z Namibią minęliśmy idącą lwicę, która wyraźnie była zdziwiona… naszym zdziwieniem.

Rodzinny 6-tysięcznik

W Gwatemali spaliśmy w namiocie, na szczycie 3 tysięcznego wulkanu San Pedro, gdzie wdrapaliśmy się w czwórkę. W Peru tata Wojtek, pokonując objawy choroby wysokościowej, zdobył swój pierwszy w życiu 6 tysięcznik i zaraz potem z małym Wojtkiem, kolejny w Boliwii. Teraz rekord rodziny Łopacińskich wynosi 6.088 metrów nad poziomem morza. W Afryce dwa Wojtki Łopacińskie, po 5 dniowej wspinaczce, rozpłakali się na szczycie Kilimandżaro, najwyższej góry Czarnego Kontynentu.

Byliśmy razem przez 393 dni

Przede wszystkim byliśmy przez rok czasu razem ze sobą. Wspólnie przeżyliśmy te przygody. To z nami dzieci zobaczyły pierwszy raz w życiu wulkan, wieloryba, lodowiec, lwa morskiego i pustynię. Zobaczyły też, że będąc otwartym na drugiego człowieka i mając odwagę poprosić obcą osobę o pomoc, można wiele uzyskać. Miały okazję nauczyć się tej otwartości i z niej korzystać. Teraz mają do spłacenia wielki dług.

Szkoła życia

Czy coś zrozumiały? Nie wiem. Nie wszystko muszą od razu pojąć. Mają swój czas. Są jeszcze małymi dziećmi. Na pewno, gdzieś w ich głowach, uczuciach i charakterach zostaną te przygody. Myślę, że ta podróż je zmieniła. Poznając bogactwo, biedę, trud i przyjemność, ludzi ciekawych i tych, którzy beznadziejnie tracili swoje życie przed telewizorami sami zadecydują, jak będą chcieli żyć, gdy dorosną. Ich przyszłość jest teraz w ich rękach. My, jako rodzice pokazaliśmy im w tej podróży przykłady rożnych sposobów na wykorzystanie swojego czasu tu na Ziemi.

Świat jest bezpieczny

Nikt nas nie zaczepiał i nie zaatakował oraz nie spotkaliśmy się z żadną niebezpieczną sytuacją, ale nie było zawsze łatwo i przyjemnie. Mieliśmy też swoje “poważne” problemy. Raz byliśmy w szpitalu z małym Wojtkiem, który podczas nauki serfowania w Nikaragui, zdarł sobie na kamieniach połowę skóry z palca u nogi. Duży Wojtek miał założone w Gwatemali 3 szwy, po upadku na lawę wulkanu Pacaya a do Luśki przyjechało raz pogotowie, gdy spadła z huśtawki w Argentynie. Dziewczyny miały też przygody z czyrakami, pluskwami i wszami, które tak je polubiły, że wracały kilka razy w trakcie podróży.

Smutne momenty

Co nas zasmuciło? Widok ludzi bezdomnych w każdym odwiedzanym kraju i dzieci, żyjących w salezjańskich oratoriach, bez rodziców. Poruszyła nas historia chłopca, który od 2 lat nie widział, mieszkających zaledwie 50 kilometrów od ośrodka rodziców. Łzy nam napływały do oczu, gdy oglądaliśmy pracujące na ulicach dzieci. Niestety takie obrazki towarzyszyły nam w każdym kraju Ameryki i Afryki. Wiele smutku przeżyliśmy patrząc w oczy Kubańczykom. W ich oczach nie było nawet najmniejszego ziarna nadziei. Pomimo niebezpieczeństwa i kategorycznym odmowom polskiej ambasady spotkaliśmy się z organizacją “Kobiet w bieli”, które poświęcając często życie walczą o wolną Kubę.

Podróżnicze kryzysy

Każdy z nas przeżył swoje własne momenty kryzysu. Luśka kilkanaście razy płakała za babciami i ze dwa, za koleżankami. Tata kilkadziesiąt razy przeklinał niesforność dzieci i kilkaset razy wołał je do nauki a mama przed każdą nocą w namiocie, informowała wszystkich, że to będzie jej ostatnia.

Pierwszy raz

Wiele przygód przeżyliśmy pierwszy raz w życiu. W Valparaiso, najpiękniejszej (według taty) miejscowości tej podróży karmiliśmy w nocy bezdomnych na ulicach. W Puno tańczyliśmy 1 listopada na cmentarzu z peruwiańską rodziną a w La Paz, uczestniczyliśmy w święcie czaszki, podczas którego ludzie wynoszą z domów szczątki swoich bliskich. W Panamie przeżyliśmy atak termitów, które obsiadły nasze plecaki a w Nasca dotykaliśmy mumii na pustyni i lataliśmy nad tajemniczymi liniami płaskowyżu. Zjechaliśmy rowerem “Carretera de la muerte”, - najniebezpieczniejszą drogą świata. W Nikaragui odbyliśmy lekcje surfowania a w Hondurasie każdej nocy słyszeliśmy strzały i pojechaliśmy do najniebezpieczniejszego miasta świata, San Pedro Sula. W Afryce przyglądaliśmy się posiłkowi lwów, pożerających świeżo upolowaną antylopę i odwiedziliśmy wioskę Masajów. W starej stolicy Laosu, Luang Prabang częstowaliśmy o 5 rano buddyjskich mnichów a potem mieliśmy spotkanie z 30 absolwentami polskich uczelni.

Co nas zaskoczyło?

Co nas zaskoczyło najbardziej? Bezpieczeństwo Ameryki. Podróżowaliśmy przez 200 dni najtańszymi środkami transportu: lokalnymi autobusami, rikszami i tanimi firmami autokarowymi. Omijaliśmy z daleka drogich przewoźników. Doprowadzając prawie do zawału, opiekującą się nami w Ameryce, panią Marię Kralewską, nawet w Peru i Boliwii kupowaliśmy najtańsze bilety, pomimo, że podobno raz w tygodniu jeden z nich wpada w przepaść. Nasze nie spadały i za każdym razem dojeżdżaliśmy do celu.

Co nas denerwowało?

Co nas denerwowało? Hmmm, staraliśmy się przyjmować świat, takim jaki jest. Byliśmy obserwatorami a o zmianach myśleliśmy w kontekście nas samych a nie naprawiania innych. Były sytuacje, z którymi zupełnie nie zgadzaliśmy się, ale ich ocena nie może być powierzchowna. Nie powinno się stawiać kategorycznych ocen, gdy obserwujemy coś odmiennego z poziomu podróżnika, który jest z kilkudniowym przejazdem w miejscu, gdzie ludzie żyją od setek lat. Ich zachowanie jest zawsze wynikiem różnych procesów, których my nie znamy i często nigdy nie zrozumiemy z powodu naszej odmienności. Nasza obserwacja prowadziła do akceptacji lub kategorycznego odrzucenia w sercu różnych syutuacji.

Bogini śmierci

Zdarzały się jednak momenty, w których trudno było zachować rolę obserwatora, bo cisnął się na usta zdecydowany krzyk sprzeciwu. Spacerując po Malecón w Hawanie widzieliśmy, jak będący w transie ludzie ucięli głowę indykowi i wysmarowali się tryskającą krwią. W Kalkucie w sanktuarium bogini śmierci, Kali widziałem z Wojtkiem, jak spadająca głowa ofiarnego baranka mrugała jeszcze zdziwionymi oczami. Odrzucone ciało zwierzaka wiło się w konwulsjach przez parę minut a pod nim było pełno krwi. Cały czas mam jeszcze w uszach straszny ryk przerażenia, który został zdławiony dopiero przez nóż. W XXI wieku ludzie zachowali się, jakby żyli w epoce kamienia łupanego. Co za bogini chce śmierci niewinnej istoty i kto w to może dziś jeszcze wierzyć…?

Szacunek

W restauracji w Chinach żywe krewetki skakały na bufecie szwedzkim a ludzie wkładali je na talerze i grillowali żywe na swoich stołach. W Wietnamie człowiek rozkroił brzuch żywego węża i wyjął mi bijące serce mówiąc, że jego konsumpcja przynosi szczęście i zdrowie. W całej praktycznie Azji wożono skuterami kurczaki przywiązane do kierownicy albo siodełka za nogi. Brak szacunku do zwierząt był naszym wielkim problemem i smutną konstatacją egoistycznej natury człowieka. W skutek podobnych przygód nasza Luśka została wegetarianką, zaraz po tym jak na naszą cześć gospodarz z Mozambiku, zabił trzy młode cielaki. Ja jem mięso kilka razy w miesiącu i chyba z każdym kolejnym coraz rzadziej.

Długi azjatycki męski paznokieć

Denerwowało nas wymuszanie przejazdu na ulicach w Indiach i plucie w bangladeskiej stolicy. Niesamowite było bekanie i kichanie w Chinach oraz jedzenie rękoma w Afryce. Dziwiło głaskanie butów na powitanie w Bangladeszu i gotowanie herbaty na ogniu w Masajskim domu, bez komina. Ciekawiły długie paznokcie na jednym palcu u azjatyckich mężczyzn i wiadra z wodą, zamiast papieru toaletowego w łazienkach. Śmieszyły maski na twarzach i parasole chroniące Chińczyków przed opalaniem i ich kult białego ciała. Świat jest ciekawy i podróżując, można wspaniale poczuć jego odmienność od naszego europejskiego życia.

Otwarte serca

Na każdym kroku za to, odczuwaliśmy ludzką sympatię. W chilijskim Coyhaique, gdy na ulicy zapytaliśmy o miejsce na namiot, nieznajomi ludzie zabrali nas do domu a w Bogocie, znaleźliśmy nocleg w autobusie. Łowiliśmy małże z rybakami na plaży w La Serena w Chile i wydobywaliśmy sól z peruwiańską rodziną Marcos w Salar de Maras. W Argentynie, gdy poprosiliśmy o zgodę na rozbicie namiotu przed ogrodem, zjedliśmy najlepszą na świecie baraninę u Vaniny i Roberto, którzy ubili dla nas jedną ze swoich 8 tysięcy owiec. Mamy teraz znajomych, przyjaciół, kontakty i zaproszenia do powrotu w każdym odwiedzonym państwie. Gdybyśmy chcieli wrócić tą samą drogą, to pewnie potrzebowalibyśmy dwa razy więcej czasu…

Świat jest niesamowity

W ciągu tych 393 dni chodziliśmy w Boliwii po pustyni solnej a w Ekwadorze stanęliśmy na środku Ziemi. W argentyńskiej Ushuaia dotarliśmy na “koniec świata”. Popłynęliśmy nawet dalej, bo do Puerto Williams w Chile, które jest znane, jako, “dalsze miasto, od końca świata”. W Argentynie weszliśmy na największy w Ameryce lądolód, z którego spływa 50 lodowców. Na jednym z nich, 50 metrowej wysokości Perito Moreno, obserwowaliśmy, jak kruszą się i wpadają z hukiem do wody, potężne bryły lodu. Wykąpaliśmy się we wszystkich 3 wielkich oceanach świata a w malutkich boliwijskich gejzerach, pływaliśmy w temperaturze 2 stopni Celsjusza.

Świat jest cudny

Widzieliśmy 4 architektoniczne cuda świata: Pomnik Chrystusa Odkupiciela w brazylijskim Rio de Janeiro, Chichén Itzá w Meksyku, Tadż Mahal w Indiach i Macchu Pichu w Peru. Z odwiedzonym kiedyś całą rodziną rzymskim Colosseum skompletowaliśmy już 5 z siedmiu cudów świata. Trafiliśmy na obchody 100 lecia kanału Panamskiego i przygotowania do 200 lecia urodzin Jana Bosco. Będąc w gwatemalskim Tikal, salwadorskim Joya de Ceren i Copan w Hondurasie zwiedziliśmy najważniejsze zabytki kultury Majów. Bardzo “dokładnie” poznaliśmy najdłuższe pasmo górskie świata, Cordylierę Andyjską, jadąc autobusami wzdłuż całej jej 7,5 tysięcznej długości. Przejechaliśmy największą solniczkę świata, Salar du Uyuni w Boliwii i przepłynęliśmy najwyżej położone jezioro żeglowne świata, Tikicaca w Peru. W Panamie potkaliśmy się w Sieyik z królem Reinaldo Alexi Santana Torresem, który jest ostatnim monarchą tubylczej Ameryki. W Peru spaliśmy u Indian Uros, na pływającej wiosce z trzciny a w kwietniu, po raz trzeci przywitaliśmy w Bangladeszu lokalny Nowy Rok.

Życie po...

Byliśmy w chilijskim Puerto Williams, najdalej wysuniętym mieście świata. Na sławną Ushuaia, patrzyliśmy od południa, będąc tylko 960 kilometrów od Antarktydy a teraz, po powrocie zaczęliśmy nowe życie. Nie ma czasu na zbyt długą kontemplację wyprawy, bo trzeba wychowywać dalej dwójkę dzieci. Dzieci, które widziały już cały świat… Chcemy opowiadać o naszej podróży. Chcemy ośmielać ludzi do zdobywania trudnych szczytów własnych marzeń. Chcemy, żeby poczuli to co my, gdy byliśmy z sobą przez okrągły rok. Pragniemy, żeby polskie rodziny były mocne sobą.




Łopacińskich Świat | Copyright © 2016 www.bestdesign.pl | Wszelkie prawa zastrzeżone.